Trening wyścigowy (startowy) - Enemy o' War

Rano z niepokojem patrzyliśmy zza okien ciepłego domu, jak na dworze szaleje prawdziwa wichura. Swą siłą poderwała plandekę na siano, zabierając ją gdzieś z sobą przez pastwisko, później idąc z nią w tango w las. Einride musiał przez to zabrać Navarę i za nią jechać, bo jakoś nie uważaliśmy, że mandat za zaśmiecanie lasu byłby dobrą inwestycją. Gdy z powrotem zamontowaliśmy zbiega, wiatr względnie się uspokoił. Zaczęliśmy myśleć nad potrenowaniem naszej torpedy. 
Ostatnimi czasy Enemy wygrywał wszystko, co do wygrania było. Wybiegał z bramek startowych jak oszalały, wręcz wyrywał wodze z rąk, od razu zajmując pierwsze miejsce w stawce i prowadząc od startu do mety. Obstawiający zaczynali narzekać, że takie wyścigi są strasznie nudne, a fani cieszyli się jak dzieci, obserwując każdy jego bieg.
My za to pracowaliśmy obecnie nad kilkoma ważnymi kwestiami.
Po pierwsze- jego starty z bramek były błyskawiczne i zdecydowanie szybsze niż reszta. To bardzo dobrze, nie należało tego zmieniać. Jednakże od czasu do czasu tak był zaaferowany całą gonitwą, że... Zapominał biec. Wypadał z bramki startowej, zaczynał machać podekscytowały łbem, drepcząc w miejscu, po czym startował z miejsca cwałem, musząc nadrabiać dystans do stawki i atakować od tyłu na ostatniej prostej. Owszem, kilka razy udało mu się wygrać w tym stylu, jednak było to przypłacone większym wysiłkiem i bardziej obciążonymi ścięgnami i stawami konia. Jeśli chcemy, by się do czegokolwiek nadawał później, nie wolno nim szarżować. Nie mówiąc już o nadszarpniętych nerwach dżokeja, który nie raz, nie dwa niemal padał na zawał, gdy trzeba było tyle trasy nadrabiać. Gdy po takim wyścigu Aina lub Einride zsiadali z jego grzbietu, uginały się pod nimi nogi.
'Myślałem już, że nie dobiegnie- wspominał Einride- Dziś wygraliśmy, jednak następnym razem może się już nie udać".
Wyprowadziliśmy młodego ze stajni, zdjęliśmy derkę i dosłownie przejechaliśmy po nim szczotkami. Zważyliśmy go i osiodłaliśmy. Enemy, zamknięty niemal cały dzień w stajni, był teraz pełen energii i przez to wyjątkowo trudny do utrzymania. Nie było to jego normalnym zachowaniem, jednak z pewnością jest to typowe dla każdego anglika, jedzącego mnóstwo żarcia i biegającego codziennie po kilka kilometrów pełnego cwału. Po wszystkich sensacjach Einride spróbował wziąć go na tor, jednak ogier był zbyt humorzasty.
-Oj, przełoży się to na jego bieg- zauważyła Aina, zapinając czapsy- Mówisz, że chciałaś dziś popędzić go wytrzymałościowo?
Przygryzłam wargę, patrząc z niezadowoleniem na miotającego się konia.
-Wiesz... Po starcie wypruje prędkością kuli z pistoletu. Gdyby przebiegł tak dwa kiloemtry, a później jeszcze trzy galopem...
-Wiem, do czego zmierzasz- Aina zerknęła na mnie kątem oka- Jednak on nie zwolni po tych dwóch kilometrach. Zajedziesz go. Nie chcę go przez trzy kilometry trzymać na ryju. Po prostu szkoda konia.
Musiałam przyznać jej rację.
-W takim razie spróbujemy dać mu w kość na trzech tysiącach metrów, bez zwalniania.
-Ej, może mała pomoc?!- chłopak tracił już resztki cierpliwości, opierając się silnemu ogierowi, który za wszelką cenę chciał sobie pójść z nim na tor. Lub też bez niego.
Szybko wzięliśmy się i poszliśmy na tor. Enemy rzadko bywał takim wulkanem energii. Dlatego mieliśmy nadzieję, że utrzymamy go i że nas po drodze nie zabije. Na szczęście nic takiego nie miało miejsca i już na piaszczystym torze Einride dosiadł ogiera.
-Staraj się go nie szarpać- ostrzegłam dżokeja, sama wychodząc z Ainą z toru- Dziś ma trochę mocniejsze wędzidło niż zwykle.
-Ok- skwitował i odjechał stępem, wstrzymując gniadego na wodzach.

Aina zaczęła się rozgrzewać przed wsiadaniem na konia, a ja usiadłam na zimnej bandzie- brrrr, właściwie to lodowatej. Włożyłam do uszu słuchawki MP3 i w skupieniu zaczęłam obserwować pracę Enemy'ego i Einride. Chłopacy dogadywali się zwykle dość dobrze- owszem, bywały mniejsze lub większe zgrzyty. Jednak w dniu dzisiejszym Enemy był po prostu szatanem. Odskakiwał na bok, przy delikatniejszej łydce od razu galopował, a hamowany wywalał łeb do góry, stając na tylnych nogach. Na szczęście Einrid nie należy do jeźdźców, którzy szybko się poddają. Pracował z nim tak długo, aż ogier wykonał poprawnie wszystkie elementy- wężyki, wolty i lekkie, wolne galopy. Enemy ze złością wbijał kopyta w piach toru przy każdym kroku, obwieszczając całemu światu, jak bardzo nie lubi, gdy robi się z nim takie "pier**ły" zamiast sensownego biegu. Gryzł nerwowo wędzidło podczas wykonywania figur, ale w końcu zaczął się słuchać, więc Einride w końcu zatrzymał się przy nas. Pogłaskałam ogiera po głowie, a on mnie nią trącił tak DELIKATNIE, że niemal wywróciłam się do tyłu upadając kręgosłupem na kamienie. Na szczęście w pogotowiu była Aina, która mnie w porę złapała.
-Jak to się mówi? "Odległość Anioła"?- zaśmiała się Aina, wchodząc na tor. Poczekała, aż poprzedni pasażer zejdzie i sama dosiadła ogiera. Od razu skierowała go na tor, wymagając od niego kontrolowany galop w kierunku bramek startowych.
Einride podszedł do bandy i oparł się o nią z założonymi ramionami. Obydwoje przez chwilę w milczeniu przyglądaliśmy się pędzącemu ogierowi. Wyciągnęłam słuchawkę z ucha.
-Nawierzchnia nie jest zbyt szybko- stwierdził- Przy bandzie trochę się zapadał.
Skinęłam głową.
-Aina z pewnością to zauważy.
Znów nastała chwila drętwej ciszy.
-Przydałyby się też jeszcze dwa konie. Sprinterskie. Byśmy mogli spróbować z nim sztafety. Ma serce do rywalizacji o wiele większe niż do samego biegu, jednak ćwicząc w pojedynkę nie umie utrzymać pełnej prędkości na dłuższym dystansie.
Znów skinęłam głową.
-No, przydałyby się.
Einride włożył wykałaczkę do ust i ją przegryzł. Wypluł i wziął następną. W tym samym czasie Enemy wprowadzany był do bramek startowych przez pracownika. Wyciągnęłam stoper.
Po krótkiej chwili nastąpił start. 

Łatwo było się domyślić, co stało się potem. Ogier wypruł z bramki, jednak podekscytowany zwolnić, podrobił w miejscu, jakby nie wiedząc, czy ma biec, czy podziwiać rozciągającą się przed nim przestrzeń  Aina pomogła podjął mu tę decyzję mocniejszą łydką- ogier po chwili wziął się w garść i ruszył. Wstałam i wykonałam gest, by Aina do mnie podjechała. Zwolnienie tak podjaranego konia zajęło jej sporo czasu, jednak w końcu udało jej się do mnie podjechać.
-Wystartuj jeszcze raz, oddaj mu więcej wodzy i pochyl się bardziej do przodu. Kiedyś niemal kładliśmy się mu na szyję, by startował w miarę płasko. Gdy zniwelowaliśmy ten problem przestaliśmy to robić. Teraz ma wrażenie, że nie startujesz wraz z nim i takim zachowaniem pyta się ciebie, czy naprawdę ma startować. To jest koń, który przyjmuje głęboko do serca zdanie jeźdźca. Jest jak dziecko, które trzyma w ręce rąbek spódnicy matki. Musisz mu pokazać, że jesteś wraz z nim. -przerwałam, bo Enemy znów przydzwonił mi swoją głową- Jesteś bardzo lekka, dlatego musisz mocno się nad nim pochylić, by poczuł na sobie twój ciężar. Wtedy wystartuje z tylnych nóg do przodu, tak, jka go uczyliśmy. I koniecznie wodze. Spróbuj nie działać ostro łydkami.
Skinęła głową i wróciła do bramek kłusem.
Po chwili znów rozbrzmiał dzwonek i drzwi bramek otworzyły się.
Aina wyraźnie zastosowała się do moich poleceń. Nie umknęło mi, że w trakcie startu Enemy odwrócił ucho w jej stronę i zrobił bardzo zdziwioną minę. Nie spodziewał się, że jeździec aż tak będzie wymagał od niego startu. Oczywiście Enemy wystartował lepiej, choc zdecydowanie daleki był do ideału- znów trochę miotał się po wyjściu z bramek.
Aina, niemal zaraz po starcie spytała mnie gestem, czy ponowić próbę. Skinęłam głową.
Znów dzwonek.
Ogier świetnie rozciągnął się nad torem, od razu nabierając na prędkości. Jednak nie był to taki start, do jakiego oglądania byłam przyzwyczajona podczas obserwowania jego gonitw. Był pełen energii, jednak bez techniki- mnóstwo sił wkładał w głupi nawyk bezskładnego startu.
Pokręciłam przecząco głową. A jak te wszystkie próby były na nic? Jak moje metody będą zawodzić? Zwalniany Enemy był coraz bardziej sfrustrowany i poddenerwowany niemożliwością biegu.
Przy kolejnym starcie było tak samo jak przy poprzednim, więc straciłam już wszelką nadzieję. Jednak następny zasiał mi nadzieję w sercu. To był TEN Enemy. Włożył mnóstwo siły w start, wręcz wbił się tylnymi kopytami w ziemię, płasko ruszając. Szedł jak strzała wystrzelona z łuku, błyskawicznie nabierając na prędkości. Uniosłam kciuk do góry, pokazując Ainie, że ma biec. Ta trochę pogoniła ogiera, a ten odpowiedział. 


cdn.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz